HOMILIA Z OPOKI

ks. Maciej Szczepaniak

Ogrodnik

3 niedziela W. Postu

„Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: (…) Wytnij je”

Ogrodnik z przypowieści Pana Jezusa to właściwie winogrodnik (gr. ampelourgos), człowiek pracujący w winnicy; Biblia Wujka mówi o „winiarzu”. Był on odpowiedzialny za winnicę, miejsce szczególnie istotne dla ludzi zamieszkujących kraje śródziemnomorskie. Tradycja biblijna Noemu przypisywała nie tylko odkrycie sposobu uprawiania winnic, ale też zaskoczenie skutkami działania winnego napoju (Rdz 9, 20).

W winnicach niekiedy sadzono drzewa figowe, często zresztą „sadziły” się one same. Ich szeroka korona chroniła przed słońcem, owoce zaś krzepiły odpoczywającego winogrodnika. Figowiec nie był ani drzewem bardzo wymagającym, ani bardzo cennym. Dlatego nieurodzajne drzewo figowe wykopywano bez większego zastanowienia.

W przypowieści drzewo nie rokowało już najmniejszych nadziei na owoc i właściciel winnicy chciał je usunąć. Ale miał pracownika kochającego swoją pracę. Winogrodnik wyprosił u niego jeden rok zwłoki. „Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem, może wyda owoc” -to słowa, które reasumują sens przypowieści. Chodzi w niej o nadzieję na zbawienie: rok zwłoki symbolizuje ostatnią szansę, przynagla do nawrócenia. Przypowieść nawiązuje do zakorzenionej w Piśmie Świętym symboliki drzewa, znaku życiowej siły, które swoją obecnością ukazuje miejsca życiodajne, bogate w wodę. Dlatego człowieka sprawiedliwego, który nie wchodzi na drogę grzeszników, porównywano do drzewa zielonego, które wydaje owoc w swoim czasie (por. Ps 1). Opowieść o winogrodniku staje się przestrogą przed marnowaniem czasu, przynaglającym wezwaniem do pójścia za Jezusem, apelem skierowanym do sumienia: czas najwyższy, by zacząć przynosić owoc.

  1. Mariusz Pohl

W smak złudzeń czy prawdy?      1 NIEDZIELA W. POSTU

 

Coroczny fragment Ewangelii o kuszeniu, zwiastujący początek Wielkiego Postu, powinien nas skłonić do refleksji nad kierunkiem i sensem naszego życia. Nasza subiektywna wizja różnych dóbr i życiowych celów powinna być skonfrontowana z ich obiektywną wartością – prawdą z naszym powołaniem. Pozwoli to uniknąć bolesnych rozczarowań i błądzenia

Właśnie taki proces konfrontacji i weryfikacji przeżył Jezus na pustyni. Poddał próbie i zdemaskował powszechne złudzenia i fałszywe nadzieje, którym łatwo człowiek ulega. Owe złudzenia i nasza podatność na ich zwodnicze obietnice mogą stać się polem dla groźnych w skutkach manipulacji. Ostatecznie u źródeł każdego takiego działania odnajdziemy trzy „uniwersalne” szatańskie pokusy.

Pierwsze złudzenie i pokusa, dotycząca głównie naszych potrzeb cielesnych, obiecuje nam, że obfitość chleba, a szerzej – pieniędzy i wszelkich dóbr materialnych, potrafi uczynić człowieka sytym i szczęśliwym. Uważamy i oczekujemy, że pozyskiwanie chleba powinno przychodzić człowiekowi łatwo i szybko, żeby pieniędzy było pod dostatkiem, a podaż nie miała ograniczeń.

Paradoksalnie: czy może być lepszy sposób, by zniszczyć ludzkość w samobójczym bezruchu i bezmyślności, a człowieka zadusić własnym sadłem? To właśnie rozumna praca i zmaganie z naturalnym oporem materii najbardziej przyczynia się do jego rozwoju. Ale dopiero Słowo Boże objawia nam pełnię ludzkiej godności i ostateczny cel życia oraz daje człowiekowi poczucie sensu.

Pokusa zbudowania raju na ziemi pod warunkiem oddania władzy w „odpowiednie ręce” została skompromitowana w dziejach ludzkości już wiele razy, na ogól w sposób krwawy i bolesny. A jednak ciągle żywimy naiwne nadzieje, że nastanie wreszcie taka władza, która rozwiąże wszelkie nasze problemy. Chrystus chce nam uświadomić, że tylko powszechne posłuszeństwo Bogu, czyli uznanie Bożego prawa, wypisanego w ludzkim sumieniu, może zapewnić bezpieczeństwo. Jeśli człowiek i wybrana przez niego władza nie będą respektowały praw Boga, wówczas nic nas nie uratuje.

Trzecia pokusa odwraca role: stara się nam wmówić, że to Bóg powinien dostosować się do człowieka, do naszych oczekiwań, życzeń i roszczeń, a nie my do Boga. Chcielibyśmy podporządkować sobie Boga, sprowadzić Go do roli komika, który będzie nas zabawiał sztuczkami, albo agencji ochrony, która da nam gwarancje bezpieczeństwa. Ale uwaga: redukując obraz Boga do takich żałosnych karykatur, człowiek niszczy samego siebie! To my mamy słuchać Boga -nie odwrotnie.

 

 

Ks. Edward Staniek

ÓSMA NIEDZIELA ZWYKŁA

Czyt. I – Syr 27,4-7 Czyt. II – 1 Kor 15,54b-58 Ewangelia – Łk 6,39-45

ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SŁOWO

„Z obfitości serca mówią usta.” Słowo objawia zawartość serca. Rzadko kto dziś o tym pamięta. Wielu domaga się wielkiego szacunku, chcą by, ich ceniono, a sami robią wszystko, by ich lekceważono, a nawet zupełnie odrzucano. Wystarczy lekkie podenerwowanie, by z ust pozornie rzecz biorąc kulturalnego człowieka popłynął potok słów ordynarnych, gorszących, strasznych. Te słowa płynące z ust mówią o zawartości serca danego człowieka. Wielu nie zdaje sobie sprawy, że „z obfitości serca mówią usta”. Czym zatem obfituje ich serce, skoro przekleństwa i słowa niecenzuralne płyną z niego jak rzeka? Toniemy w brudzie, wylewając na innych zawartość serc. Jak można z ust, z których płynie brud, uczynić narzędzie przekazania znaku miłości? Przecież ta miłość jest równie brudna, jak słowa, które się z tych ust wydobywają. Tu nie ma usprawiedliwienia. Człowiek sam odpowiada za swoje słowa. Każdy – czy chce, czy nie – sam siebie objawia w słowie. Jeżeli serce dobre, to usta mówią dobro, podobnie jak dobre drzewo rodzi dobre owoce. Jeżeli natomiast serce jest złe, to i usta przekazują złe owoce.

Reklama

Bywa, że ludzie wypowiadając złe słowo, chwytają się za usta, jakby chcieli je wymazać. Tymczasem to nie usta są winne, to serce jest winne. Trzeba serce wypełnić pięknem, bogactwem, dobrem. Trzeba serce uczynić skarbcem, z którego właściciel może być dumny, a nie śmietnikiem, którego musi się wstydzić.

Na ziemi ludzie rozpoznają nas po słowach, a kiedyś według słów osądzi nas Bóg. Z każdego słowa zdamy rachunek. Dopiero wtedy będziemy się wstydzić.

Wsłuchajmy się w swoje własne słowa, bo w nich dostrzeżemy bogactwo lub ubóstwo swego serca. Wsłuchajmy się w słowa ludzi stojących obok nas, bo w nich najlepiej dostrzeżemy, kim oni w rzeczywistości są, jaka jest wartość ich serca. „Z obfitości serca mówią usta.”

Z tym łączy się druga sprawa. Bóg zwraca się do nas przy pomocy słowa. Kto nie szanuje słowa własnego, nie potrafi docenić słowa Bożego. A jak będzie wyglądać modlitwa człowieka, który obraża Boga słowem? Jak usta będące narzędziem zła potrafią wyśpiewać hymn dziękczynienia i uwielbienia Boga? Komukolwiek zależy na rozwoju modlitwy uczyni wszystko, by doskonalić wrażliwość swego języka. Człowiek rozmodlony nigdy nie wyrzuci przez swe usta słów, których musiałby się wstydzić wobec Boga. Usta są ważnym narzędziem modlitwy i nie należy zamieniać ich na wulkan siejący groźną lawiną. Oby to cenne narzędzie, jakie otrzymaliśmy od Stwórcy, zawsze przynosiło Jemu chwałę.

 

 

DWA SPOJRZENIA NA ŻYCIE NIEDZIELA 6 ZWYKŁA
To samo ludzkie życie, oglądane oczami człowieka młodego, zdrowego, silnego, wygląda zupełnie inaczej, gdy patrzą na nie oczy człowieka chorego, słabego, biednego czy starego. Dla pierwszego życie jest piękne, wielkie, radosne, łatwe, wartościowe. Dla drugiego szare, małe, smutne, trudne. Dzisiejsza Ewangelia mówi o tych dwu spojrzeniach. „Błogosławieni, którzy patrzą na życie przez łzy”. „Biada wam, którzy się śmiejecie”. I tu stajemy zdumieni. Przecież my na co dzień chcemy oglądać i przeżywać życie właśnie oczami pełnymi uśmiechu i tylko takie, szczęśliwe życie zasługuje według nas na uwagę. Ciągle tęsknimy za zatrzymaniem radości, zdrowia, sił – to nasz ideał życia.
Jezus jako dobroczyńca ludzkości mógł przynieść ludziom te wartości. Mógł dać długą młodość, stuletnie szczęście, usunąć cierpienie, dać wszystkim potrzebne siły. Tymczasem nie uczynił tego, jeno nazwał błogosławionymi tych, którzy płaczą, którzy na świat i życie spoglądają przez łzy. Co więcej, sam dobrowolnie spojrzał na życie doczesne przez łzy cierpienia i śmierci.
Uczynił tak dlatego, że tylko oczy pełne łez są w stanie odkryć prawdziwą wartość doczesności. Oczy wypełnione szczęściem ulegają złudzeniu i chcą za wszelką cenę zatrzymać „teraz”, uczynić z doczesności wieczność, to zaś jest wielkim błędem. Przemijalność jest prawem tego świata i człowiek, który się na to zgodził, potrafi zająć właściwą postawę wobec doczesności. Łza w oku pomaga w odkryciu prawdy o świecie. Jeżeli chcemy znać wartość życia, to nie pytajmy o nią ludzi uganiających się za szczęściem, za przyjemnością, opływających w dobra doczesne, lecz pytajmy ludzi doświadczonych, którzy przynajmniej raz w życiu przymierali głodem, którzy znają gorycz, łzy bólu, cierpienia, rozstania, którzy byli prześladowani. Właściwe spojrzenie na życie nie polega na nakładaniu różowych okularów. Prawdziwy blask i wartość życia można dostrzec tylko przez pryzmat łzy. Ona ukazuje całą gamę barw doczesności i ona otwiera horyzont wieczności.

HOMILIA NA 5 NIEDZIELĘ ZWYKŁĄ

Henryk Majkrzak SCJ
O sprawiedliwości wobec Boga
Ujrzałem Pana, siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie… Serafiny stały ponad Nim… I wołał jeden do drugiego: „Święty, Światy, Światy jest Pan Zastępów (Iz 6,1- 3).

W piątą niedzielę zwykłą będziemy zastanawiać się nad zagadnieniem pobożności, religijności. Jeżeli przez sprawiedliwość rozumiemy oddawanie zawsze i każdemu tego, co mu się należy, to pobożność bardzo ściśle związana jest ze sprawiedliwością, ponieważ pobożność to nic innego jak oddawanie czci samemu Bogu. Człowiek jest więc wtedy sprawiedliwy wobec Boga, gdy oddaje Mu cześć poprzez kult, modlitwę i świętość życia.

Zagadnienie sprawiedliwości człowieka wobec Boga stanowi problem szczególnie aktualny w naszej kulturze europejskiej. Mniej więcej do czasów rewolucji francuskiej z roku 1789 kultura zachodniej Europy była przesiąknięta pierwiastkiem religijnym. Religia – a wraz z nią sam Bóg – była obecna w literaturze, sztuce, prawie, moralności, a nawet polityce. Religia stanowiła fundament dla wartości, które potrzebne są do dobrego życia społecznego. Później jednak przyszły gorsze czasy dla religii i dla chrześcijaństwa.

W styczniu 1989 roku, w hiszpańskim mieście Valladolid urządzono przepiękną wystawę sztuki gotyckiej. Urządzono ją w szesnastowiecznej katedrze i zatytułowano: Las edades del hombre – wieki człowieka. Z różnych kościołów Kastylii – Leon ściągnięto tu najpiękniejsze dzieła religijne okresu romańskiego i gotyckiego, a z Watykanu przybył na otwarcie wystawy ówczesny Sekretarz Stanu – kard. Casaroli. Przez wiele dni wokół katedry gromadziły się tłumy ludzi i można zapytać o to, cóż to sprawiło, że wystawa ta cieszyła się tak wielkim powodzeniem? Otóż wystawa ta miała ukazać współczesnemu człowiekowi, w jaki sposób ludzie poprzez arcydzieła sztuki religijnej w poprzednich wiekach wyrażali swoją wiarę i najbardziej wzniosłe uczucia religijne. Zgromadzone dzieła zdawały się mówić: popatrzcie na piękno wiary zawarte w sztuce, wy, którzy tak często zagubieni jesteście w narkomanii i zmysłowości, popatrzcie na to piękno wy, którzy czasami już w nic nie wierzycie i nie uznajecie już żadnych wartości. To bowiem piękno sztuki religijnej minionych wieków jest wyrzutem dla was, którzyście w nowoczesnych galeriach sztuki umieścili hałdy kamieni, zwoje łańcuchów i to wszystko, co wyraża jedynie wasze zagubienie.
Reklama

3 niedziela zwykła

„A oczy wszystkich były w Nim utkwione”

A jak do ksiąg natchnionych odnosili się chrześcijanie? Powiedzmy krótko: mieli taki sam szacunek jak ich starsi bracia w wierze, Izraelici. Gdy z czasem zaczęły się pojawiać pisma Apostołów i ich uczniów (listy i Ewangelie), to czytali je jak Słowo Boże natchnione, czyli napisane przez ludzi prowadzonych przez Ducha Świętego. I tak było przez dwadzieścia wieków. Tak też jest dzisiaj: liturgia Słowa jest podstawową częścią Eucharystii i sakramentów świętych. Słowo Boże nie przymila się jednak słuchaczom, jak przymilają się reklamy, lecz ukazuje stan ducha, grzeszność, egoizm, nieraz ciężki upadek. Zarazem podaje lekarstwo, a jest nim łaska Jezusa, Syna Bożego, który ma moc nad grzechem i nad złymi duchami. Słowo Boże podprowadza słuchacza do żalu i wyznania grzechów. Zachęca do zerwania z nimi, do oddania się Jezusowi jako Panu i Zbawicielowi, do powierzenia się kierownictwu Jego Ducha. Dlatego tak ważną rzeczą jest punktualność, przyjście na czas na Eucharystię. Ważne też jest wyciszenie, ważne jest pragnienie słuchania i poprawy. Ważne jest to utkwienie oczu w ołtarzu, w lektorze, w kapłanie. Tak jak wtedy w synagodze w Nazarecie — jak stwierdza
św. Łukasz — oczy wszystkich były w Nim utkwione.

Zakończenie

Zaczęliśmy dziś czytać Ewangelię św. Łukasza. Łukasz jest Ewangelistą miłosierdzia Bożego. Poucza w swej Ewangelii o Jezusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym po to, by doprowadzić czytelnika do oddania życia i powierzenia się Duchowi Świętemu. Słowo Boże niech będzie naszą częstą lekturą. Niech będzie duchowym pokarmem podczas oczekiwania na niedzielny obiad. Niech będzie dla nas takim oparciem, jakim było dla kardynała Vlka.

Na koniec posłuchajmy J. Herca, jak z miłością wypowiada się o Biblii:

Księgo, która przetrwałaś tyle wieków, a wciąż jesteś aktualna… Księgo ciągle żywa, ciągle wskazująca ludzkości drogę. I ja pochylam się nad Tobą, by spytać o wiele rzeczy, których nie rozumiem. Wierzę, że pisano Ciebie pod natchnieniem Ducha Świętego. Księgo, nieraz buntuję się przeciw Twym prawdom i przykazaniom, a jednak wkrótce znów wracam do Ciebie. Ty jedna możesz mnie nauczyć żyć po ludzku i po Bożemu. Bądź moim światłem na ścieżce, jak jesteś nim dla całej ludzkości23 Amen.Ks. Roman Kempny
WYJĄTKOWE WESELE?

Refleksję nad tym, co Ewangelia mówi o wydarzeniach, jakie miały miejsce podczas wesela w Kanie Galilejskiej, trzeba rozpocząć od ostatnich zdań, które stanowią podsumowanie wszystkiego: „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (J 2,11). Niełatwo nam przyjąć ten właśnie sposób odczytywania Ewangelii. Często zdarzenia z życia Jezusa rozważamy w oderwaniu od siebie. Kościół od samego początku wszystkie wydarzenia ziemskiej pielgrzymki Zbawiciela widział jako jeden wielki proces epifanii, czyli objawiania się Mesjasza światu. Nie możemy zapominać, że cała historia dziejów przyjaźni człowieka z Bogiem jest historią coraz liczniejszych znaków pełniejszego objawiania miłości Boga do człowieka. W samym centrum tego objawiania się Boga znajduje się Osoba Jezusa, Syna Bożego, który przyszedł na świat. Przyjście to jednak dokonało się w sposób odbiegający od oczekiwań i wyobrażeń większości ówczesnych ludzi. Dalekie od triumfu, spełniło się prawie w ukryciu, osiągając swój finał w wywyższeniu Zbawiciela na krzyżu. Bóg bowiem nie chciał manifestować swojej miłości za pomocą potęgi i siły, ale przez podjęcie wespół z człowiekiem realiów jego ziemskiego życia. Wydarzenie z Kany uczy nas, że nie ma takiej dziedziny życia, w której Chrystus nie byłby obecny. Zauważmy, że w Kanie Galilejskiej uczestnicy wesela znaleźli się w zasięgu oddziaływania Chrystusa. Tam, wśród tańców i śpiewów, otwarli serca na działanie łaski. Trzeba dostrzec, że Jezus pierwszego cudu nie dokonał ani w synagodze, ani w świątyni, lecz uczynił to w domu weselnym. Chrystus dokonuje wielu cudów w drodze. Wstępuje do domu celnika Zacheusza, by ogłosić, że i jemu stało się zbawienie. Udaje się do oficera wojskowego, by leczyć jego sługę. Chwali Jana, który za odważne upomnienie władcy przebywa w więzieniu i czeka na śmierć. Zasiada za stołem razem z grzesznikami, broni jawnogrzesznicy przed ukamienowaniem. Uczestniczy w dyskusjach na temat nierozerwalności małżeństwa i płacenia podatków. Głosi Ewangelię w senacie Izraela, czyli przed Sanhedrynem, w twierdzy okupanta przed Piłatem, w pałacu Heroda, w sali tortur, przy słupie biczowania i na miejscu straceń, z wysokości krzyża. W swoich przypowieściach dotyka spraw społecznych i gospodarczych. Mówi o fałszowaniu kwitów, o pękających magazynach chciwca i umierającym u jego progu nędzarzu, o długach i ich umorzeniu. Mówi o siewcy i żniwiarzu, ogrodniku i robotnikach w winnicy, o pasterzach i najemnikach, o pieniądzach i niesprawiedliwej zapłacie. Taka jest Ewangelia. Chrystus jej światłem opromienia każdą dziedzinę ludzkiego życia. W każdym małżeństwie powtarza się wydarzenie z Kany. Rozpoczyna się ono w radości i entuzjazmie (czego symbolem jest wino), lecz początkowa euforia, podobnie jak wino w Kanie, wraz z upływem czasu zużywa się i zaczyna jej brakować. Coraz częściej więc robi się rzeczy już nie z miłości oraz z radością, ale z nawyku. Jeśli zabraknie czujności, rodzinę może ogarnąć chmura szarości i nudy. Zaproszonym na wesele – czyli własnym dzieciom – ma się do ofiarowania jedynie zmęczenie i zmartwienia. Także o tych małżonkach trzeba ze smutkiem powiedzieć: „Nie mają już wina!”. Ewangelia wskazuje małżonkom, jak nie popaść w tę sytuację lub jak z niej wyjść, jeśli już się w niej znaleźli: trzeba zaprosić Jezusa na swoje gody! Jeżeli jest obecny, zawsze można Go poprosić, żeby powtórzył cud z Kany i przemienił wodę w wino. Wodę przyzwyczajenia, rutyny, oziębłości w wino miłości i radości wspanialszych niż początkowe, podobnie jak wino rozmnożone w Kanie. Co natomiast oznacza zaproszenie Jezusa na swoje wesele? Oznacza ono otaczanie szacunkiem w swoim domu Ewangelii, wspólną modlitwę, przystępowanie do sakramentów, uczestniczenie w życiu Kościoła. Nie zawsze małżonkowie są na tym samym poziomie religijnym. Może jedno jest wierzące, drugie natomiast nie, a przynajmniej nie tak bardzo. W takim przypadku niech Jezusa na gody zaprosi to, które Go zna, i postara się – swoją delikatnością, szacunkiem, miłością i życiem zgodnym z wiarą – by Jezus stał się jak najszybciej przyjacielem także drugiej osoby, żeby stał się przyjacielem rodziny! Czy to było wyjątkowe wesele? Było wyjątkowe, bo Jezus, Syn Boży, był fizycznie na nim obecny i dokonał pierwszego cudu. Ale jednocześnie trzeba pamiętać, że jest On obecny na każdym innym weselu, gdzie małżonkowie przez sakrament małżeństwa zapraszają Go do swojej wspólnoty.