HOMILIA 6 NIEDZIELI ZW.

UZDROWIENIE TRĘDOWATEGO

Cud nie zdarza się codziennie. Przynajmniej taki, jakiego sami byśmy sobie życzyli. A życzeń każdy z nas miałby sporo. Słyszy się od czasu do czasu o cudownych uzdrowieniach, i to nie tylko w Lourdes… Wierzymy, że Bóg nadal działa i nadal czyni cuda. Przecież tylko On jest wszechmocny i niczym nieograniczony. Cuda zdarzały się i prawdopodobnie stale gdzieś się dzieją, lecz czy w moim życiu także? Czy ja również mogę być świadkiem cudu? Jeśli Jezus mocą Bożą leczył choroby i czynił wielkie znaki, to czy jest jakieś cierpienie: osobiste, społeczne, rodzinne czy parafialne, któremu On nie mógłby zaradzić? Dlaczego więc tak rzadko — jak się nam często wydaje — interweniuje w sposób nadzwyczajny? Jeśli większość cudów uzależnił od naszej wiary (gdybyście mieli wiarę jak ziarno gorczycy…, proście, a otrzymacie…, o cokolwiek z wiarą prosić będziecie…, twoja wiara cię uzdrowiła), to czyż jest ona aż taka słaba, albo też nie wiemy, o co prosimy? A może w ogóle nie zdajemy sobie sprawy z tego, co posiadamy?

Stara legenda opowiada, że ptaki pierwszego dnia po stworzeniu zapragnęły mieć przyjaciół. Słyszały już o stworzeniu ryb, poszły więc nad jezioro, ale żadnej ryby nie zauważyły. Stały zatem zmartwione nad brzegiem, a wiatr rozwiewał ich piękne pióra, one zaś dreptały w miejscu. Zawiedzione były także swoim wyglądem. „Po co nam te śmieszne dodatki przyczepione do pleców?” — pytały. Wtedy to Bóg stworzył „różne rodzaje dzikich zwierząt, bydło i wszelkie zwierzątka naziemne”. Zwierzęta z radości zaczęły skakać i biegać. Ptaki były bardzo niezadowolone i miały pretensje do Pana Boga, że innym dał po cztery nogi, a im dostały się tylko dwie. Ogarnęła je zazdrość. Zadrościły zwierzętom wszystkiego: nóg, radości, wyglądu. Miały za złe, że swoimi śmiesznie sterczącymi na wietrze piórami tak bardzo różnią się od innych zwierząt. Wtem powiał jeszcze silniejszy wiatr. Najmniejszy z ptaków stracił równowagę. Rozpaczliwym gestem rozłożył skrzydła i nagle poczuł, że unosi się w powietrze. „Cud, cud” — zaczęły wołać pozostałe ptaki i jeden po drugim, naśladując go, rozpostarły skrzydła i za chwilę wszystkie uniosły się w przestworza…

Dzisiaj wielu starszych samotnych ludzi, dokarmiając ptaki okruchami chleba, szczególnie zimą, mówi o nich: „moi skrzydlaci przyjaciele”. Może pomyślą dziś, że są jak te ptaki: mimo ograniczeń wieku i różnych doświadczeń zdolni do odkrycia w sobie zalążków nadziei… „To byłby cud — mówi proboszcz — gdyby wszyscy moi parafianie rozpostarli skrzydła”. „To graniczyłoby z cudem, gdyby on przestał pić”. „To cud, że ona jeszcze od niego nie odeszła”… A jednak nieraz cud staje się rzeczywistością! Pozostaje wtedy tylko chwalić Boga i nieść nadzieję innym — jak trędowaty z Ewangelii, który „zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło”.

Jak źródlana woda brzmią słowa jednego z kleryków pracujących wśród dzieci niepełnosprawnych: „Jestem tak niesamowicie obdarowywany. I przez Boga, i przez te dzieci. Ktoś spyta: a czy potrafisz uczynić cud? Masz taką moc? Kiedy pochylam się nad tymi dziećmi i widzę ich uśmiech, to doprawdy dzieje się cud. Kiedy ich dotykam i czuję, że lęk ustępuje i napięcie znika, to dla mnie cud. A we mnie też cud, w sercu radość i pokój czasem tak potężne, że chce się człowiekowi góry przenosić”. Dobrze, że mamy takich kleryków, przyszłych kapłanów.

A czy ja jestem szczęśliwym człowiekiem? Czy są takie chwile, że mogę powiedzieć: „Życie jest cudowne”? A może potrzebuję oczyszczenia? Może trąd apatii, lęku, braku nadziei, narzekania, zazdrości jest i we mnie? Kościół nieustannie wskazuje drogę do Jezusa. To On leczy, oczyszcza, podnosi na duchu. To On tchnie swego Ducha, obdarzając swych uczniów mocą, by nieśli nadzieję, nadzieję nawet na cud — tym wszystkim, którzy pozostają pogrążeni w mroku beznadziejności. Tchnie swego Ducha, abyśmy nabrali sił, rozpostarli skrzydła i żyli jak dzieci Boże.

ks. Tadeusz Czakański